Spod powiek
„Zapada zmrok.. już świat ukołysany” –
wskrzesiła w pamięci Babcię, która często
usypiała ją piosenką maryjną zaczynającą się od tych słów. Była wtedy
najpiękniejszą formą ludzkiego istnienia – dzieckiem. Miała 2 lata, blond
kręcone włosy, niebieskie oczy i zielonego pojęcia o zdradzie, przebiegłości
czy obłudzie, z którymi teraz przyszło jej się zmagać.
Zamknęła oczy, pozostawiają rozgwieżdżone
niebo wolnym od jej przeżyć. Duży Wóz jechał dalej, zabierając „tych co dziś
nie będą mogli zasnąć” i śmiertelnie tratując „tych, co zasną raz ostatni”.
Młoda kobieta owinięta śpiworem, siedząca na balkonie o 1 w nocy, niewątpliwie
należała do tych pierwszych, walczyła, by nie dołączyć do tych drugich…jeszcze
nie teraz…jeszcze kilka spraw...
Odchyloną do tyłu głowę opierała o zimną
ścianę domu, może podświadomie szukała oparcia? Jednak nie za wszelka cenę
musiało być żywe, ciepłe i być szczęśliwym posiadaczem duszy…stanowczo nie. W
imię tej stanowczości, połączona z przenikliwą ciszą mroku, zanurzona w
chłodzie listopadowego powietrza, które miarowo dawkowało jej Istnienie…z
oddechu na oddech…była.
Kolor jej włosów był teraz domniemany, nie
miedził się, jak miał to w zwyczaju, gdy dzień, mimo kalendarzowych nakazów,
miał litość być słoneczny. Z iluzji chrząszczowych niebieskich pancerzy na
paznokciach, teraz tez niewiele pozostawało. Za ścianą spoczywał błyszczyk, w
swoim…pojemniczko-pudełeczko-czymś, czego słusznej nazwy nie mogę sobie
uzmysłowić, w każdym razie, tam a nie na jej ustach. Bez kolorów, tylko
kontury… Teraz bardziej niż kiedykolwiek, czuła, że istnieje.
Była…i każdy atom
jej ciała, duszy i umysłu meldował swoją obecność. Zdaje się, że to jest ten
słynny „ból istnienia”.
Podobno to przez cierpienie „stajemy się”, nie w
kontekście nabywania cech ale w odniesieniu do autokreacji, stwarzania siebie,
budowania. Może coś w tym być, pomyślała, uśmiechając się w swoim stylu, który
nazwała „mimo wszystko” – Jestem zatem dobrze zbudowana. Jakby na potwierdzenie,
przywołane zostało wspomnienie rozmowy z kimś Bliskim. Powiedziała, że go lubi,
odpowiedział, że on ją też. Usłyszawszy, że ma atletyczną budowę ciała (sam o
sobie, też tak często mawiał i w istocie, tak właśnie myślał - zdiagnozowano u
niego osobowość narcystycznąJ ) odpowiedział:
Ty też :D
Jego radość była ujmująca, przybierała
przeróżne formy pocieszności . W warunkach atletycznej budowy ciała
przesiąkniętej pociesznością, jej stanowczość ulegała lekkiemu rozproszeniu, na
początku była tym zaniepokojona, tak jak teraz, gdy skoncentrowała się na
majaczącym po niebie, świetlistym punkcie, który wedle jej ograniczonej wiedzy
astronomicznej nie był ani samolotem, ani satelitą, ani spadającą gwiazdą.
- Czemu mnie niepokoisz, ty dzika gwiazdko?
Latadełko w żaden sposób nie czuło się
zobligowane do udzielenia odpowiedzi. Przez chwilę zdawało jej się, że nadaje
coś alfabetem morsa..uhmmm… „k a x h a k” KOSMICI! Krzyknęła przebiegająca
przez jej głowę, rozkopana i machająca dendrytami myśl…Rozemocjonowana
postanowiła wysłać im wiązkę myśli. Wyobraziła sobie sarnę ogrywającą mysz
polną w warcaby i wysłała. Wiązka z ogromną prędkością przecięła
czasoprzestrzeń, pozostawiając za sobą stróżkę mglistych migoczących drobinek
pyłu, odbiła się od ciemnej ściany lasu za rzeką, górując chwile nad rozległym
obszarem łąk, otaczających dom na skraju wsi.. i powróciła na balkon. Wszystko
działo się tak szybko i tak promieniście, że oczy kobiety potrzebowały dłuższej
chwili na odzyskanie sprawności widzenia po zmroku. Nagle poczuła, że ktoś jest
obok niej. Serce natychmiast rzuciło się do ucieczki, jak opętane zaczęło walić
w ściany swojego więzienia. Zamarła w bezruchu… każda sekunda zdawała się być
wiecznością. Po upływie kilkunastu wieczności, nabrała dość odwagi by powoli
odwrócić głowę w stronę odczuwanej obecności. Obecność miała nadstawione ku
niebu uszy i lśniące w blasku księżyca 4 kopytka , siedziała spokojnie i jak
gdyby nigdy nic oglądała sobie świetlisty spektakl „gwiazdy migają na niebie”.
Strach ustąpił miejsca mieszance zdziwienia i radości, wybuchając w postaci
bezpośredniego:
- „Rany! Sarna! Co Ty tu robisz!???”
- A Ty? Odpowiedziała pytaniem na pytanie, podnosząc
odpowiednik brwi i wytrzeszczając i tak już duże oczy, niewerbalnie jeszcze
pytając „no co się tak dziwisz?”
Kobieta pomyślała, że w zasadzie,
występowanie tu i teraz, jednej jak i drugiej jest równie mocno nieuzasadnione
i wobec tego obie mają takie samo prawo tu być. Chwile na siebie patrzyły, aż
sarenka powiedziała:
- Chciałaś mnie wysłać w kosmos, czy nie
wiesz kobieto, że sarny mieszkają w lesie, pasają się na polach i łąkach? Dało
się wyczuć nutkę pretensji w jej głosie
- No…wiem, jasne że wiem! Często Was
podglądam..znaczy..obserwuję, uśmiechnęła się pojednawczo
- A my Ciebie, odparła pewna siebie.
Nie była zdziwiona tym faktem, zawsze
otaczała zwierzęta szacunkiem i podziwem dla
prostoty ich trafności rozumowania.
- Podobno nie wierzysz ludziom. Ni to
zapytała, ni stwierdziła sarna
- Skąd wiesz?
- Wyczytałam z gwiazd, zaśmiała się
Jej szeroko otwarte oczy domagały się wyjaśnień
i to piękne leśne stworzenie dobrze o tym wiedziało.
- Wysłałaś mnie daleko pod niebo, wiesz, że
tam Ktoś nieustannie czuwa?
- Wiem. (Bardziej wierzyła, niż wiedziała.)
- Ludzkie myśli mają niesamowitą moc, mało
kto zdaje sobie z tego sprawę . Ty wiesz o tym od dawna. Siedzisz tu i szukasz
odpowiedzi, gadasz do gwiazdy. Tam na górze ktoś martwi się, że w końcu się
rozchorujesz od tych poszukiwań. Nie uwierzyłabyś, gdyby jakiś człowiek ci to
opowiedział, prawda?
- Prawda, odparła ze smutkiem
Dlatego kiedy mnie posłałaś, nakazano mi
wrócić i powiedzieć Ci o dwóch ważnych rzeczach.
Kontur młodej kobiety, zamienił się w słuch.
Zapatrzona w niebo sarna uniosła kopytko i
niczym wskaźnikiem, dotknęła lewego dolnego koła Dużego Wozu.
–
Widzisz tą gwiazdę? Trwa w tym miejscu tysiące lat, to jest dla niej dobre
miejsce, długo go szukała. A widzisz to?
Kopytko-wskaźnik ruchem jednostajnie przyspieszonym podążał za satelitą, - To
jest symbol wiecznie dokądś zmierzających.
– A to? Patrycja niecierpliwie wskazała na
niepokojąca ją gwiazdę.
- A to…to jest Twoja gwiazda
– Jak to moja?
- Każdy z Was ma swoje odbicie na niebie.
Twoja gwiazda udaje się w całkowicie nieprzewidywalnych kierunkach, czasem się
zatrzymuje na chwilę, innym razem skacze w przepaść, by po chwili odbić się jak
na trampolinie. Czasami płonie jak pochodnia, a czasami tli się jak żar
dogasającego ogniska.
- Więc to nie kosmitowie…trochę szkoda.. No a
druga ważna rzecz?
- Wkładaj ciepłe skarpety, gdy tu
przychodzisz
- Jej…że też Pan Bóg zaprząta sobie głowę
moim skarpetami..
Na twarzy kobiety malował się wyraz dość pospolicie
zwany „WOW”, jej twarz przybrała „dziejową” minę. Sarna musiała jej to
dokładnie wyjaśnić
- On wie, że nie przestaniesz tu przychodzić.
Nie polewasz cytryny sokiem malinowym, nie słodzisz panicznie wszystkiego, by
ustrzec się przed odczuciem gorzkiego smaku, rozumiesz że potrzeba też smutku a
nawet rozpaczy…i.. kiedyś zjadłaś źdźbło trawy, wyłącznie po to, żeby sprawdzić
jak smakuje to co jemy-mamy przez to do Ciebie sentyment J Pan Bóg co prawda nie zaprząta sobie głowy
takimi błahymi sprawami jak Twoje skarpety ale za to... Twoja Babcia..
Kopytko-wskaźnik zatrzymał się na gwieździe o
ciepłym pomarańczowym blasku…
- Babcia!
Uśmiechnęła się i zamknęła oczy.
Spod powiek popłynęły strugi gorących łez…
Otworzyła oczy, znowu była sama na
balkonie. Jeszcze chwilę z dziecięcym
zachwytem i niedowierzaniem patrzyła w niebo. Wróciła do pokoju, otworzyła
drzwi starej ciemnowiśniowej szafy i wyjęła ciepłe skarpety, w paski o różnych
odcieniach brązu – te skarpety.
Komentarze
Prześlij komentarz